Za nami pol dnia zwiedzania Santo Domingo. W sumie obeszlismy chyba cale stare miasto,w ktorym sa budynki z czasow kolonialnych. Ogolnie jest upal i wilgotno, raz porzadnie lalo, tak z 20 minut. Miasto mnie nie zachwycilo, niektore budynki ladne ale to nie Europa;) zobaczycie zreszta zdjecia. W miescie jest port,ale plazy brak, przynajmniej poki co to widzielismy doslownie tylko skrawek plazy z czarnym piaskiem i brudnym morzem. Fale byly bardzo wysokie, ale i tak byli kolesie ktorzy sie kapali (i dopominali sie o oklaski chyba).
Nasz hostel Dominico Mundial jest niezbyt komfortowy, pokoj jest odgrodzony od podworka tylko taka cienka plyta zamiast sciany,ktora nie dosiega nawet do sufitu.. Takze slychac wszystkie glosy jakby tej sciany nie bylo,no i temperatura w pokoju jest taka jak na zewnatrz (ale noc byla ciepla). Lazienka jak dla mnie tragedia, jest tylko kibel i prysznic i dziura w podlodze. Zadnej polki,zadnego zlewu,tylko gwozdz na scianie zeby powiesic swoje rzeczy. Nawet klapy na ubikacji nie ma! Ale chyba to tez wymaga zdjecia zebyscie to mogli sobie wyobrazic.
Ceny wcale nie sa takie niskie. Za najtanszy obiad u chinczyka zaplacilismy dzis 150 pesos od osoby,czyli jakies 4$. A w wiekszosci miejsc to jest cena sniadania,a obiady sa raczej drozsze. Jedzenie bylo nawet w porzadku i duzo. Ja jadlam kurczaka z brokulami i frytki.
Co tam poza tym... Przespalam sylwestra!!!! Wiem,ze wstyd sie przyznac,ale juz bylam tak zmeczona i jeszcze wypilismy po duzym piwie wieczorem na takim placyku obok hostelu,ze jak tylko dotknelam lozka to juz spalam :)
Komarow duzo tu nie ma,mam tylko kilka ugryzien. Jest duzo kotow, ktore mialcza tak jak niemowleta...ciagle mi sie wydaje, ze placze dziecko,a to te koty. Jest tez sporo psow,ale nie wygladaja na zaglodzone. W przeciwienstwie do koni,ktore zaprzezone do bryczek woza turystow po miescie, naprawde nie wiem jak te szkapy moga uciagnac tych ludzi.
Drugiego dnia chcieliśmy zasiegnac rady w informacji turystycznej. Pan powiedział,ze skoro obeszliśmy już całą Zona Colonial to pozostają nam tylko centra handlowe, a kiedy zapytaliśmy o dojazd do jaskini Los Tres Ojos, to powiedział, że musimy wziąć taxi, ze autobusem tam nie dojedziemy,a tak w ogole to nawet gdyby chciał nam wskazac kierunek, to on nie wie, gdzie to jest!!!!
No wiec poszliśmy pieszo, orientując się mniej wiecej na mapie gdzie to jest. Szlismy chyba wieczność… upal był niesamowity, a my jak na złość zapomnieliśmy zabrac czapek na głowy. Najpierw doszliśmy do Latarni Morskiej Krzysztofa Kolumba (Faro de Colon), która stała poza miastem chyba na samym środku pustyni (tak przynajmniej mi się wydawało patrząc na roślinność i jak słońce paliło) i była z okazji poniedziałku zamknięta. Potem zdecydowaliśmy pojsc do Los Tres Ojos, na szczescie droga prowadziła wzdłuż parku, więc przez większość czasu byliśmy w cieniu. Jak dla mnie minęło jakies 5 godzin, kiedy wreszcie doszliśmy ;)
Los Tres Ojos (Trzy Oczka),to ogromna pozdiemna jaskinia z trzema oczkami wodnymi (jak nazwa wskazuje). Woda w nich jest przejrzyście czysta, jaskinie imponują wielkością i według mnie to chyba najlepsza rzecz,jaką widzieliśmy w Santo Domingo przez te 2,5 dnia. Do centrum wróciliśmy trochę tutejszym autobusem, a trochę na piechotę. Wracając przeszliśmy przez dzielnicę slumsów i po raz kolejny jestem w szoku, w jakich warunkach ludzie żyją. Co gorsza, to wydaje się jakby oni to zaakceptowali – wszyscy siedza na ulicy i jak to Bartek określił , adoruja swoja biede – po prostu siedza i nic nie robia. A wokół nich był taki syf i taki smród, śmieci (w tym cale worki ze smieciami z domow) porozwalane dosłownie WSZEDZIE na ulicach, że mogliby choćby z nudów troche posprzątać wokół swoich domów. Ale wyglada na to, ze w tej czesci swiata ludzie nie mają zmysłu czystości i nie stanowi dla nich roznicy czy smieci są czy ich nie ma.