Dzień drugi był baaaardzo króciutki - o 15 musiałam już wsiąść w autobus na lotnisko.
Pojechaliśmy na kolejne wzgórze. Jeszcze nie udało mi się go odnaleźć w przewodniku. A co tam było!!! Sad drzewek pomarańczowych! Przecudowna atmosfera:) cisza, spokój, fantastyczny widok na Rzym... w sam raz na późne śniadanie:)
Pogoda była słoneczna, można było leżeć i nie myśleć o niczym, tylko napawać się widokiem... (i pysznym jedzeniem oczywiście! na zdjęciu suppli - kuleczki z ryżu z mozzarellą)
Na tym wzgórzu była jeszcze jedna rewelacyjna rzecz: dziurka od klucza! Kiedy się w nią popatrzyło... widać było tylko żywopłot rosnący po obu stronach w kształcie owalu, a na samym końcu malutka kopuła Bazyliki św. Piotra - taki widok!
Przed 15 z wielkim smutkiem wypiłam moje ostatnie cappuccino w Rzymie i wsiadłam do autobusu na lotnisko:(
Ale na pewno tu jeszcze wrócę! W końcu wrzuciłam pieniążek do fontanny di Trevi:)
A na lotnisku był kotek:) spał sobie smacznie na poczekalni! Czytałam gdzieś, że w Rzymie jest bardzo dużo bezpańskich kotów, które są chronione prawem, regularnie badane i szczepione. Dokarmiane pewnie przez turystów, bo wcale nie są chude!:)