Podróż do Florencji stopem była z jednej strony szczęśliwsza (bardzo szybko się zatrzymywali ludzie, nie staliśmy nigdzie dłużej niż 15 minut), z drugiej strony bardziej hardkorowa niż przejazd przez pół Europy.
A było to tak:
Jadąc z pewną panią do Bolonii okazało się iż pani ta przeoczyła ostatnią stację benzynową przed zjazdem i zabrała nas do centrum. Przekonani, że pojedziemy tanio pociągiem pozwiedzaliśmy miasto, było słonecznie i wesoło. Ale jak dotarliśmy na dworzec to okazało się, że pociąg kosztuje 24 euro!!! (oczywiście po podejściu do kasy okazałoby się, że można jechać za 6, ale my tego nie zrobiliśmy;]).
Prawdziwi vagabondi nie płacą tyle za pociąg. Toteż wsiedliśmy w komunikację miejską (1 euro) i wyjechaliśmy na obrzeża miasta. Rozpadało się na dobre, łaziliśmy po jakiś łąkach próbując dostać się na Auto Grill, zmokliśmy jak kury, wdrapywaliśmy się z rowu na autostradę, wczołgałam się pod barierką w miejscu gdzie nie było pobocza, tylko tiry śmigały pół metra ode mnie, no i potem biegliśmy niczym Forrest Gump po autostradzie:) czułam się jak uciekinier na wojnie!
Na Auto Grillu spotkaliśmy świetnego pana, który zawiózł nas do samego hostelu we Florencji:)))))