Ledwo zjechalismy autobusem z gor od razu zauwazylismy niepokojace podobienstwo pierwszego miasteczka do... Dominikany. Smieci na ulicach, masa motorow, dziurawe drogi albo ich brak i inne tym podobne. Samo miasteczko bylo tak nieinteresujace, ze nie mam ani jednego zdjecia.
Zatrzymalismy sie w srodku nocy w miejscowosci Jipijapa (czyt. hipihapa) wlasciwie u drzwi autobusu stala taksowka, ktora za $1 zawiozla nas do hostelu za $5/os. I tym sposobem w ciagu 10 minut od wysiadki z autobusu zostalismy juz sami w naszym pokoju...
W sumie to w Ekwadorze (a wczesniej tez na Dominikanie) bardzo czesto zdarzaja sie takie szybkie transfery. Wysiadasz z jednego autobusu i sie okazuje, ze Twoj kolejny juz juz juz odjezdza i chyba tylko czekal na Ciebie ;) Przychodzisz na dworzec w ciemno i prawie za kazdym razem masz autobus tam gdzie chcesz w przeciagu 15 minut. Oczywiscie nie zawsze to dziala, ale powiedzialabym, ze w 80% przypadkow tak. Z transferami z autobusu do hotelu jest bardzo podobnie.
Oddalenie od gor w tym egzotycznym klimacie mialo, poza brudem, jeszcze jeden duzy minus - komary i robale. Juz pierwszej nocy zostalam dziwnie pogryziona, nawet nie chce myslec przez co. Potem wrocilo to, co na Dominikanie - babel na bablu i nie da sie nie drapac ;)