Do Otavalo przyjechalismy w czwartek nocnym autobusem z przesiadka w Quito. Bylismy troche nieprzytomni, ale pogoda sprzyjala i prysznic nas orzezwil, wiec postanowilismy tutaj sprobowac szczescia z wypozyczeniem rowerow. Wypozyczalni niby bylo duzo, ale w zadnej nie bylo rowerow! Odsylali nas od jednej do drugiej i w koncu przycisnelismy kolesia, ktory nie chcial nam wypozyczyc rowerow, bo twierdzil, ze musi je umyc i sprawdzic... W koncu udalo sie! Nie pamietam ile kosztowalo wypozyczenie, ale na pewno wiecej niz w Banos i mniej niz chcieli w Puerto Lopez. Rowery natomiast byly rzeczywiscie w nienajlepszym stanie.
Pojechalismy do pobliskiego jeziora San Pablo. Zeby sie tam dostac trzeba bylo jechac ok. 5km pod gore glowna droga. To byl horror dla mnie. Na tej drodze pobocza prawie nie ma, a non stop wyprzedzaja cie autobusy i ciezarowki (samochodow jest znacznie mniej) buchajace wprost na ciebie czarnymi spalinami! I mowie doslownie, ze wprost, bo tutaj wiekszosc pojazdow ma rure wydechowa z boku. Srodowiskiem nikt sie tu nie przejmuje, wiec wszystkie pojazdy smrodza jak Stary z lat 80. O bezpieczenstwie takiej jazdy na rowerze nawet nie wspomne...
Jezioro bylo duze i przepieknie polozone pod gorami (co ciekawe na najblizszej gorze do wysokosci chmur, czyli pewnie powyzej 3000 m.n.p.m., byly pola uprawne). Plywaly po nim kaczki, a woda byla przezroczysta. Niestety u brzegu plywalo pelno smieci, a obok cala rodzina robila pranie... Do Otavalo wrocilismy droga dluzsza, trudniejsza, ale za to bardzo malownicza - bylo widac cale miasteczko, gory i kilka warstw chmur.
Zapomnialam na poczatku napisac, ale Otavalo slynie z sobotnich jarmarkow. W kazda sobote zjezdzaja sie Indianie chyba z calego kraju i sprzedaja wszystko co sie da: bizuterie, ubrania, wyposazenie domowe, obrazy, jedzenie, zwierzeta i wiele innych rzeczy. Jest to bodajze najwiekszy, a na pewno najslynniejszy jarmark w calej Ameryce Poludniowej. Przyjechalismy tu wlasnie glownie na ten jarmark.
Niestety... W nocy z czwartku na piatek dostalam strasznej goraczki. Nie bede opisywac ze szczegolami swojej choroby, ale powiem tylko, ze czulam sie chyba najgorzej w swoim zyciu i zadne tabletki mi nie pomagaly. Nikomu nie zycze choroby polaczonej z duza wysokoscia. Moge natomiast napisac kilka slow o ekwadorskiej opiece medycznej. W sobote rano dalej czulam sie tragicznie, postanowilam wiec pojechac do szpitala na izbe przyjec. Kiedy przyjechalam, najpierw pani pielegniarka zmierzyla mi goraczke, tetno i co tam jeszcze mozna i spisala moje dane z paszportu. Potem poczekalam w kolejce do lekarza, ktorego hiszpanskiego nie rozumialam. Zrozumialam tylko, ze mam powazna angine po tym jak pan zobaczyl moje gardlo, zlapal sie za glowe i powiedzial "penicilina". Prawie umarlam ze strachu (przed zastrzykiem, nie choroba). Dostalam jeszcze 2 recepty na paracetamol i jakies inne tabletki (podejrzewam, ze antybiotyk, ale wcale nie jestem tego taka pewna) i kazano mi pojsc do szpitalnej apteki, a potem wrocic. Poszlam wiec i tam dostalam wszystkie przepisane leki za darmo! Potem wrocilam na zastrzyk, ktory nie byl taki tragiczny, i powiedzieli mi, ze moge sobie isc i mam wrocic jakby sie cos dzialo. Zadnego pytania o ubezpieczenie, pieniadze, itp.
Po zastrzyku poczulam sie na tyle lepiej, ze moglam pochodzic chwile po jarmarku. Jest on kolorowy i przeogromny. O ile na codzien sa stragany na placu targowym, to w soboty stragany sa tez na wszystkich ulicach w centrum, ktore sa zamkniete dla samochodow. Mozna chodzic caly dzien albo i jeszcze dluzej.
Jak dla mnie, to jedna z glownych atrakcji Otavalo, obok otaczajacych je gor i jarmarku, sa ludzie. Do tej pory w wielu miejscach w Ekwadorze spotkalismy ludzi ubranych w tradycyjne stroje i wygladajacych jak Indianie. W Otavalo znaczna wiekszosc ludzi tak wyglada (i to na codzien, a nie tylko w sobote czy niedziele). 90% mezczyzn ma dlugie wlosy uplecione w warkocz, a widok kobiety w spodniach jest rzadkoscia.
W Otavalo mieszkalismy tez w najlepszym moim zdaniem do tej pory miejscu (Hostal Geranio). Pokoj byl ladny, z meblami, lazienka, goraca woda, telewizorem i wi-fi, a to wszystko za $7/os. za noc.
W niedziele pojechalismy w strone granicy z Kolumbia, chociaz chodzila nam po glowie podroz na poludnie. Ale poza praktyka AIESEC, ktora na nas czekala w Bogocie, mielismy tam polowe bagazu i lot powrotny do Polski.