Po opuszczeniu Bogoty postanowilismy udac sie do miejsca stanowiacego calkowite jej przeciwienstwo. Wybralismy slynne z architektury kolonialnej malutkie miasteczko Villa de Leyva. To byl strzal w dziesiatke.
Villa de Leyva jest mala (chociaz ma ogromny rynek), a na ulicach prawie nie ma ludzi. Samochodow tez nie ma zbyt wiele, bo drogi w calym centrum wylozone sa kamieniami i przez to sa straszne kocie lby. Wszystkie domy (wlacznie z tymi nowowybudowanymi) sa w podobnym stylu - biale sciany, balkoniki i czerwona spalona dachowka. Dookola sa gory i, co wazne, jest goraco i nie leje co chwile!
Pierwszego dnia wypozyczylismy rowery, a raczej rozjechane zlomy, za horrendalna kwote 35zl od sztuki za kilka godzin i pojechalismy na wycieczke trasa obfitujaca w atrakcje wg miejscowego biura turystycznego. Byl straszny upal i nie mielismy duzo czasu, wiec nie objechalismy calej trasy, ale wg mnie wartym odwiedzenia miejscem jest malutkie muzeum, gdzie znajduje sie 20-metrowy (!) prawdziwy szkielet dinozaura (!) wykopany nieopodal. Poza tym jest ogromny park z dinozaurami, farma strusiow i inne. Jak dla mnie najwieksza atrakcja byly domy ludzi, niektore naprawde jak z bajki. Niestety wysokie ogrodzenia uniemozliwiały zrobienie wlasciwej dokumentacji fotograficznej :P
Drugiego dnia postanowilismy pojsc w gory, ktore z daleka wygladaly na wysokie, ale latwe, bo lagodne i niezalesione. Do pewnego momentu (figurka Jezusa na jednej z nizszych gor) rzeczywiscie bylo latwo i przyjemnie, chociaz piekielnie goraco. Potem sciezka schodzila w dol do strumyczka (pomoczylismy nogi) i sie zaczelo... Sciezka sie skonczyla albo szla do gory strumykiem, w kazdym razie szlo sie coraz gorzej. Postanowilismy wdrapac sie na gran bokiem, co oznaczalo prawdziwa wspinaczke po skalach, tylko ze z dodatkowymi atrakcjami, typu ogromne agawy na drodze albo spalone krzewy, ktore jak sie zlapalo to mozna bylo spasc w dol. Wdrapalismy sie na gran, a tam dalej zadnej sciezki. Szlismy tak do gory jeszcze troche, ale po jakims czasie poddalismy sie. Mialam na sobie krotkie spodenki, wiec wrocilam tak pokiereszowana i podrapana, ze po tygodniu moje nogi dalej wygladaja jakbym wlasnie wyszla z buszu. Po tej "wycieczce" i po wczesniejszych w Ekwadorze stwierdzilam, ze gory w Ameryce Poludniowej nie sa takie przyjazne jak w Polsce i ze rzeczywiscie rezygnujac z "wycieczek fakultatywnych" trudno zobaczyc najfajniejsze miejsca, wymagaloby to swietnego przygotowania zarowno sprzetowego i fizycznego, jak i logistycznego, bo wiele miejsc jest po prostu niedostepne publicznym transportem, a brak oznaczen (a czesto i sciezek) w gorach utrudnia poruszanie sie po nich.
Poza tym czas w Villa de Leyva plynal nam wolno i leniwie, pilismy piwko tu i tam, spacerowalismy po miasteczku, gralismy w bilarda i karty... Wlasnie! Po tym wyjezdzie zostane mistrzem bilarda! Gramy praktycznie codziennie po 1-2 godziny i mimo ze dalej sromotnie przegrywam z Bartkiem, chetnie przyjme wyzwanie od innych osob :D