Tym razem przez Bułgarię i Serbię jechaliśmy w dzień. Oba kraje są podobne - mało ludzi jak już pisałam, ziemia spalona słońcem, mało zieleni. Widać jeszcze duże zacofanie w stosunku choćby do Polski, bardzo dużo ludzi podróżuje na wozach ciągniętych przez konie lub osiołki (w ogóle to osiołki są tam bardzo popularne), nawet w centrum stolicy! Po drodze wjechaliśmy przypadkiem do jakiejś bułgarskiej wioski, to już kompletnie inny świat: brak asfaltu, domy wyglądają jak dawne PGR-y w Polsce, mnóstwo śmieci na ulicach i w rowach,
zero estetyki wokół domów.
Przejeżdżaliśmy też przez centrum Sofii w dzień. Brzydko tam okropnie. Szare, rozwalające się budynki, pewnie nie widziałam wszystkiego, ale nawet nie ma co napisać, tak nieciekawie to wyglądało.
Najgorsze w całej podróży były korki. Najpierw na granicy bułgarsko-serbskiej staliśmy ponad godzinę w prażącym słońcu, potem już wieczorem na autostradzie w Serbii też ponad godzinę żeby zapłacić za tę szanowną autostradę i najgorsze... granica serbsko-węgierska. Od 1 w nocy do 6:30 rano! Ten czas spędziliśmy w korku posuwając się mniej więcej o długość jednego auta co 5 minut. Męczarnia.
Potem droga minęła już bezproblemowo:)