Opuściliśmy Urfę pojazdem nazywanym tutaj dolmuszem - są to zwykłe miniabtobusy, oczywiście nie o takim standardzie jak normalne "PKSy" wożące ludzi na krótkie dystanse. Patrząc na mapę uznaliśmy, że jak pojedziemy do miejscowości Bozova, to znajdziemy się nad sztucznie utworzonym przez tamę jeziorem, wykąpiemy się i tam też znajdziemy nocleg. Ale od planów do realizacji jest baaaaardzo daleka droga.....
Dojechawszy do Bozovej okazało się, że stamtąd do jeziora jest 6km!:/ więc kompletnie nie opłacało się szukać noclegu w tej miejscowości, bo nic tam nie było. Także zapłaciliśmy po 1TL więcej i pan kierowca zawiózł nas nad jezioro, gdzie....... nie było ani jednego domu i nie było....... jeziora;] dlaczego? bo Pan kierowca zawiózł nas na tamę. Tama - owszem - imponująca, ale co tam robić? wiedzieliśmy, że nad tamą już musi być jezioro, ale musieliśmy też za wszelką cenę znaleźć nocleg, tak więc postanowiliśmy wyruszyć w dalszą drogę (którą planowaliśmy już na kolejny dzień) - do miasta Helfete. Ale okazało się, że to nie takie proste się tam dostać! Pan kierowca naszego dolmusza chciał nas za kolejne 2 liry zawieźć do miejsca, gdzie można wsiąść w dolmusz do Helfete, ale uznaliśmy, że chce nas obedrzeć z pieniędzy i poszliśmy na piechotkę do głównej drogi (jakieś 2km) licząc, że tam już znajdziemy busa do Helefete...
Jak możecie się domyślić - pomyliliśmy się:] na szczęście ujrzeliśmy w oddali samotny domek i dziewczyny (Judyta i Johanna) poszły podpytać jak tu można się dostać do Helfete. Bogu dzięki spotkały kogoś mówiącego po niemiecku i ów pan wsadził nas w dolmusza, który nas zawiózł na skrzyżowanie, gdzie mieliśmy złapać kolejnego dolmusza do Helfete. Czyli jednym słowem okazało się, że pan z pierwszego dolmusza wcale nie chciał nas oskubać:] Około godziny 18 wsiedliśmy w dolmusza do Helfete, pełni nadziei... :)