Jedziemy i jedziemy.. jedziemy jedziemy jedziemy...
przez wiochy, po wertepach, ludzie wsiadają i wysiadają, a my ciągle jedziemy...
koło godziny 21 pan kierowca oznajmił nam, że jesteśmy na miejscu. Wysiadamy, a tu mała wioska, nic się nie dzieje, a mu nie mamy gdzie spać! Wcześniej dowiedzieliśmy u pana z Ameryki, u którego jedliśmy obiad, że w każdej miejscowości w Turcji jest Muhtar - coś w rodzaju sołtysa. I ta osoba powinna nam zawsze pomóc, bo taki jej niepisany obowiązek.
Udaliśmy się więc do sklepu na zakupy i zapytaliśmy, gdzie jest Muhtar, bo innego wyjścia nie było. Muhtar przyszedł po 5 minutach z połową wioski chyba:P z pomocą rozmówek polsko-tureckich przekazaliśmy mu, że szukamy noclegu i się zaczęło.... Turcy stanęli, zaczęli rozmawiać, machać rękoma, dyskutować, gdzieś dzwonić, a my staliśmy jak te sierotki czekając na wyrok:] W końcu powiedziano nam, że mamy nocleg, ale nikt z Turków nie był tym specjalnie zachwycony, powiedzieli nam, że jutro ma nas już tu nie być. No i poszliśmy do Muhtara i tam nam zrobili cudowne miejsce do spania na dachu! Jedna z córek Muhtara (w sumie ma 8 dzieci) zrobiła nam herbatkę i siedzieliśmy my i oni. My ani słowa po turecku, oni ani słowa po angielsku. Cisza była czasem krępująca, ale i tak na migi udało nam się wymienić kilkoma informacjami. W końcu przynieśli nam pościel i mogliśmy iść spać:)
Zanim poszłam spać musiałam skorzystać z tureckiej toalety. Dla niewtajemniczonych jest to dziura w ziemi, po obu stronach miejsce na nogi do kucania... bleeeeee nigdy więcej!!!!
Pan Muhtar przekazał nam również, że w nocy gryzą komary i dał taką białą siatkę (jak firanka), żebyśmy się nią okryli. Pomyślałam sobie, że na pewno się tym nie zakryję, choćby nie wiem ile komarów było, a potem znów okazało się, że się myliłam.....
Zasypianie pod rozgwiżdżonym niebem było cudowne:) oglądanie spadających gwiazd, cisza i ciepło. Ale jak tylko zasnęliśmy zaczął się prawdziwy pokaz siły komarów. Były ich tam tysiące! a może setki tysięcy! gryzły, bzyczały, latały, totalnie nie dało się spać. Przez całą noc odganiałam się od komarów, zakryłam się nawet tą brudną siatką, ale to też niewiele pomogło.. modliłam się tylko: "niech ta noc się wreszcie skończy!". Rano okazało się, że każdy z nas ma po kilkadziesiąt ran wojennych poniesionych w walce z komarami:D
Córka Muhtara przygotowała dla nas piękne śniadanie, zjedliśmy, podziękowaliśmy i udaliśmy się w dalszą drogę: najpierw zwiedzać Halfeti, potem do Birecika, następnej miejscowości w naszych planach. W Halfeti musieliśmy podjechać autem (sąsiada Muhtara) do miejsca nad rzeką, widoki tam były przepiękne i można było wynająć łódkę na rejs, ale nie mieliśmy czasu to raz, a dwa - podobno mamy tam jechać wszyscy razem z naszej organizacji. Nad rzeką spędziliśmy godzinę czasu, przeszliśmy się spacerkiem wzdłuż promenady, zobaczyliśmy na wpół zatopione domy (na skutek tamy rzeka w tym miejscu wylała i część budynków znalazła się pod wodą), meczet i wypiliśmy darmową colę od pana którego spotkaliśmy i mówił po niemiecku (znów dzięki Johanna!!!). Potem udaliśmy się znów z sąsiadem Muhtara do kolejnej miejscowości.