Na granicy spedzilismy sporo czasu, a to dlatego ze ruch byl spory, a pracowal 1 celnik (w pewnym momencie ludzie stojacy w kolejce wszczeli bunt i sila wtargneli do budynku).
Co dziwne - granice kolumbijsko ekwadorska mozna przekroczyc bez meldowania sie u zadnej ze stron! Po prostu przechodzi sie przez wielki plac i jesli nikt ci nie powie, ze trzeba zajsc do budynku obok albo nie bedziesz podazal za innymi to po prostu przechodzisz do drugiego panstwa. Oczywiscie nie jest to zbyt madre rozwiazanie, bo potem policja zatrzymuje autobusy w strefie przygranicznej i sprawdzaja wszystkich pasazerow, bagaze, a obcokrajowcom czy w paszporcie jest pieczatka ekwadorska.
W Tulcan zjedlismy pierwsze krewetki na obiad (jest to jeden z glownych towarow eksportowych Ekwadoru i stad sa dosc tanie) i wsiedlismy do autobusu do Quito. Nie wiem czy to typowe w tej czesci swiata, ale ten kierowca rowniez ostro przesadzal z predkoscia i wyprzedzaniem (i to wszysko starym zlomem wypuszczajacym kleby czarnego dymu z rury wydechowej).