Podroz autobusem nie dluzyla sie tak strasznie, ale jest warta wspomnienia ze wzgledu na kierowcow.
Jestem prawie przekonana, ze kierujac autobusem spelniaja swoje ambicje bycia kierowcami rajdowymi! Pedza jak szaleni, wyprzedzaja wszystko (nie przesadzam), czesto slalomem na dwupasmowkach, na zakretach nie mysla nawet o zwolnieniu, wiec przez cala droge czuje sie naprawde silne przeciazenia. W dodatku mielismy nieszczescie jechac Panamericana, ktora na poludniu Kolumbii jest strasznie kreta i idzie przez naprawde wysokie gory. Dlatego duza czesc drogi pokonalismy pokonujac zakrety 90-180° nad przepasciami z predkoscia ok 80 km/h.... Serio bylam juz niezle zestresowana. Od przepasci dzieli cie niziutka metalowa barierka, a facet pedzi jak szalony i jeszcze wyprzedza tira za tirem, po prostu przezycie ekstremalne bez koniecznosci skakania na bungee ;)
Do Ipiales dojechalismy poznym wieczorem, wiec przespalismy jedna noc w hotelu Belmont z tak potwornie zimna woda, ze az stawy bolaly. Ulice w tym miasteczku sa tak strome, ze naprawde nie wiem jak te wszystkie gruchoty tam jezdza. Mozna isc w dol ulicy i nie widziec jej w calosci! Rano wsiedlismy do busika do granicy z Ekwadorem.