Quito jest super. Co prawda przywitalo nas bardzo wysokimi cenami taksowek w stosunku do tego, czego sie spodziewalismy w kraju, gdzie litr benzyny kosztuje 1 ZLOTOWKE (!!!!), ale moze to dlatego ze byla niedziela? Potem juz bylo tylko lepiej pod tym wzgledem.
Spedzilismy w stolicy Ekwadoru 3 dni, ale mozna by wiecej. Spalismy w hostelu w dzielnicy Mariscal, gdzie doslownie roi sie od hosteli, restauracji, kawiarni i... turystow. Wszystko bylo tam generalnie drogie, ale tam najlatwiej znalezc nocleg (szczegolnie jak sie przybedzie wieczorem tak jak my). Poza miejscami zwiazanymi z konsumpcja nie ma w tej dzielnicy nic interesujacego.
Pomiedzy Nowym Miastem (czyli wlasnie Mariscal) a Starym Miastem rozciaga sie piekny, duzy park. Jest zadbany, rosna drzewa z roznych stron swiata i jest mnostwo "infrastruktury" dla dzieci i nie tylko. Obok parku znajduje sie jedno z najwazniejszych muzeow w kraju - Museo del Banco Central, ale o nim zaraz.
Pierwszego dnia wybralismy sie na zwiedzanie starego miasta. Po przejsciu parku, o ktorym napisalam powyzej po chwili wchodzi sie do kolejnego parku, gdzie oprocz wielkiej sadzawki po ktorej mozna plywac wypozyczona lodka jest obserwatorium gwiazd. Mozna sie tam zapisac na nocne obserwowanie nieba dwa razy w tygodniu (my niestety sie nie zalapalismy). Zycie tam kwitnie, jest masa straganow sprzedajacych glownie przekaski, ale co najlepsze - nikt nas nie zaczepial!
Jak dla mnie to miastem rzadzi Basilica del Voto Nacional. Jest przeogromna i piekna (styl gotycki), a w dodatku mozna wejsc na jej wieze, co jest mega hardkorowe jesli chce sie wejsc na samiutka gore. Ostatnim etapem sa 2 strome schodo-drabinki zawieszone nad dachem kosciola. Ja tam nie weszlam, widok z "przedostaniego pietra", czyli wysokosci dachu glownego, mi wystarczal.
Poza tym cale stare miasto jest ladne. W rynku (Plaza Grande) na jednej scianie znajduje sie katedra, z przeciwnej strony jest palac arcybiskupa, gdzie obecnie jest male centrum handlowe, ale tak urocze, ze moglabym tam spedzic godziny chocby siedzac na wewnetrznym patio. Na kolejnej scianie jest palac gubernatora, ktory mozna za darmo zwiedzac z przewodnikiem (ale nie w poniedzialek:/). Na srodku jest jakis pomnik i sporo zieleni. Siedzi tam masa osob, duza czesc z nich wyglada na emerytow.
Tutaj mala dygresja... Zauwazylismy, ze w Ekwadorze, w przeciwienstwie do Dominikany ludzie pracuja. Nie widzi sie tutaj ludzi siedzacych przed domami calymi dniami i nadzorujacych ruch uliczny. Doszlismy do wniosku, ze to chyba kwestia temperatury - w Quito nie ma upalow dzieki bliskosci gor. Zobaczymy jak bedzie na nizinach, nad morzem.
Zaraz obok rynku jest kolejny ogromny plac, gdzie znajduje sie kosciol i muzeum San Francisco. Niestety fasada kosciola byla w renowacji, ale i tak caly plac robil niezle wrazenie. Niedaleko jest kolejny kosciol La Compania de Jesus, ktory i z zewnatrz i w srodku jest tak bogato zdobiony, ze mozna rozdziawic buzie ze zdziwienia ;) az oplywa zlotem!
Nie ma co wiecej opisywac kolejnych budynkow, jest ich na starym miescie masa i pewnie jeszcze polowe ominelismy :P
Nastepna atrakcja starego miasta jest wzgorze Panecillo, gdzie znajduje sie widoczna z dolu ogromna figura Matki Boskiej (La Virgen de Quito) i skad widok na miasto i otaczajace je gory jest niesamowity. Wydaje sie, ze Quito nie ma konca, az trudno uwierzyc, ze mieszka tu "tylko" niecale 2mln ludzi. Na wzgorze prowadza schody, ale wszyscy (Lonely Planet, pan z informacji turystycznej oraz miejscowa pani stojaca pod schodami) twierdza ze jest tam bardzo niebezpiecznie ze wzgledu na napady i rabunki i trzeba brac taksowke (wg naszej teorii to syndykat taksowkarzy tam organizuje te napady).
Wybralismy sie tez do wojskowego instytutu geograficznego kupic super dokladne mapy topograficzne miejsc, gdzie planowalismy chodzic po gorach. To tez ciekawe miejsce, a jeszcze ciekawszy system - zeby normalna, dokladna mape czegokolwiek mozna bylo kupic w jednym miejscu w kraju??
Drugiego dnia pojechalismy komunikacja miejska ok. 20km na polnoc od Quito, gdzie znajduje sie centrum swiata (Mitad del Mundo), czyli przechodzi rownik. Jest to miejsce typowo turystyczne i jesli pominac muzea, to poza samym rownikiem, gdzie wszyscy robia sobie zdjecia w rozkroku nie ma tam nic ciekawego. W dodatku Cejrowski mowil i Lonely Planet tez, ze tak naprawde to rownik jest 300m na polnoc od oznaczonej linii w krzakach, ale niestety byl tam mur i tyle z naszego poszukiwania prawdziwego rownika.
Po powrocie do centrum poszlismy do Museo del Banco Central. Nie wiem czy jestem przyzwyczajona do wielkich europejskich muzeow czy ostatnie polskie hity muzealne typu Muzeum Powstania Warszawskiego czy podziemia rynku krakowskiego mnie tak rozpiescily, ale jak na najwieksza ekwadorska kolekcje sztuki to muzeum bylo malutkie. Ale za to bardzo fajnie zrobione (chociaz daleko mu do wyzej wspomnianych atrakcji w Polsce). Szczegolnie podobaly mi sie makiety przedstawiajace zycie Indian i ozdoby inkaskie (archeolodzy w Ameryce Poludniowej to w ogole maja chyba raj). Wrazenie robi tez prawdziwa mumia kobiety, czyli szczatki wystawione normalnie na widok!
A trzeciego i ostatniego dnia w stolicy wjechalismy wyciagiem na gore Cruz Loma na wysokosc... 4100 m.n.p.m. Stamtad wyruszylismy na szczyt wulkanu Pichincha, ktory ma wysokosc 4790 m.n.p.m. Wydaje sie, ze wejscie tam to nic takiego - ot 700 metrow przewyzszenia, 4 km drogi. Wcale nie, spacerek na tej wysokosci moze niezle zmeczyc, a ta wspinaczka daleka byla od spacerku. Musialam odpoczywac strasznie czesto, czasem co kilka krokow, a w ustach bylo mi tak sucho, ze co minute musialam brac lyka wody. W dodatku u samej gory byly takie chmury, ze ciezko bylo znalezc wlasciwy szczyt (do tej pory nie wiem czy go znalezlismy). W pewnym momencie rozdzielilismy sie w poszukiwaniach, kazde z nas zawedrowalo na brzeg ogromnego krateru, gdzie byla juz tylko pionowa sciana i nie bylo widac co jest w srodku z powodu gestej mgly, ale trudno bylo stwierdzic czy to szczyt czy nie kiedy czlowiek nie widzial nic, co jest 10m dalej i w ogole w przypadku wulkanu to trudno mowic o szczycie, bo go przeciez nie ma. Droga powrotna strasznie sie ciagnela i wtedy juz naprawde czulam, ze jestem zmeczona.
Tego dnia przed opuszczeniem Quito mielismy jeszcze jedna sprawe do zalatwienia. Dzien wczesniej, wracajac z rownika kupilismy elektroniczny kompas z bajerami typu pokazywanie wysokosci, cisnienia, prognozy pogody, itp. Kompas okazal sie byc zepsuty, sciemnial ze wszystkim po kolei, wiec chcielismy go zwrocic. Sklep nazywal sie Cotopaxi i byl w galerii handlowej (zupelnie takiej samej jak polskie) na samej polnocy miasta, natomiast my z Quito zmierzalismy na poludnie wiec nie chcialo nam sie jechac na polnoc i potem wracac na poludniowy dworzec autobusowy (samo przejechanie z centrum -tak wuklan jest w centrum :) - do sklepu na polnocy zajeloby godzine). Znalezlismy na paragonie 2 adresy i pokazalismy je taksowkarzowi. Powiedzial, ze jeden jest na polnocy, a drugi na poludniu. No to zadowoleni powiedzielismy, zeby wiozl nas do sklepu na poludniu. Na miejscu okazalo sie, ze ten adres to...fabryka! Postanowilismy sprobowac szczescia, zadzwonilismy domofonem i weszlismy do recepcji. Zaraz pojawila sie pani, ktora bez problemu wymienila nam kompas na nowy i jeszcze sciagnela chlopaka z produkcji, zeby wszystko dobrze w nim poustawial. Ogolnie ta wizyta w fabryce i reklamacja ta droga wydala nam sie strasznie smieszna.