Pierwszy oddech socjalizmu mozna juz bylo poczuc na granicy, kiedy panie nagle bezceremonialnie zamknely okienka, zatrzymujac caly ruch pieszy, i poszly na obiad :)
Poza tym na pierwszy rzut oka nie zauwazylismy wielkich zmian. Na obiad poszedl "tradycyjny" kurczak z rozna, cena podobna, jak w Kolumbii, wszedzie brudno i halasliwie, jak w Kolumbii :)
Jedna zmiana natomiast rzucala sie w oczy, nawet jeszcze przed przekroczeniem granicy: stare samochody. W Wenezueli jakies 80% pojazdow na drogach to stare, zabytkowe wozy, z lat 60., 70. i 80. Niektore zachowane w miare dobrze, niektore doslownie rozwalajace sie, takie, ze wydaje sie ze na pierwszej lepszej dziurze ten samochod rozsypie sie w drobne kawalki, jak w kreskowce :P Tak czy owak, Wenezuela to raj dla milosnikow starych samochodow i dla milosnikow samochodow w ogole, bo litr benzyny kosztuje tu.. Kto zgadnie?
........
.....
............ 3 GROSZE!!!!
Dla lepszego zilustrowania dodam, ze za litr benzyny w Polsce mozna kupic 200l w Wenezueli. Oczywiscie to po nieoficjalnym kursie wymiany, po oficjalnym byloby, jak juz pisalam, jakies 2x drozej (nie no, 6gr za litr paliwa to juz zdzierstwo!).
Kolejna oznaka ustroju w jakim sie znajdowalismy (a moze bliskosci granicy z Kolumbia) pojawila sie bardzo predko. Ledwo wyjechalismy autobusem z miasteczka, zatrzymala nas policja i jak tylko ujrzeli nas i nasze plecaki, to zechcieli je zrewidowac. Kazali nam wypakowac wszystko z obu plecakow! Troche to trwalo zanim sie rozpakowalismy i spakowalismy (tym bardziej, ze ja jesli misternie nie poupycham wszystkiego po bokach, to sie po prostu w plecaku nie mieszcze), a autobus odjechal kawalek i na nas czekal. Ale inni pasazerowie nie wydawali sie byc tym ani zdziwieni ani zniecierpliwieni.