Zeby dojechac do Meridy, gdzie zmierzalismy musielismy przesiasc sie w San Cristobal. Poza przesiadka nic tam nie robilismy, ale trwala ona tyle czasu, ze chyba warto o niej wspomniec.
Ledwo wsiedlismy do autobusu (przed wejsciem sprawdzaja wszystko co sie wnosi wykrywaczem metalu), a juz wparowala policja i co? I rewizja.
Ogolnie to wystarczy tu powiedziec, ze sie jedzie z Kolumbii i od razu kaza wszystko wypakowywac. A to nie takie hop siup rozpakowac i spakowac caly plecak, a cala reszta pasazerow autobusu czeka (bo ta policja to chyba wlasnie dziala tak, ze sprawdza autobusy przed odjazdem albo zatrzymuje autobusy w trakcie drogi).
Po rewizji znowu mielismy nieprzyjemna sytuacje. My i kilka osob zaplacilismy za bilet, po czym facet 10 min pozniej twierdzil, ze nie. Kierowca powiedzial, ze nie pojedzie, ludzie ze drugi raz nie zaplaca, a my rozumielismy piate przez dziesiate i siedzielismy cicho. Trwalo to z godzine... Skonczylo sie tak, ze caly autobus zrzucil sie na kwote tych biletow (nawet nie wiem czy nasze tez w tym byly). Potem jeszcze po drodze byla afera, bo rozlal nam sie jogurt na podloge w autobusie. Oczywiscie kierowca podczas postoju to zauwazyl, chociaz nie wiem po co ogladal podloge pod ostatnimi siedzeniami, gdzie siedzielismy, a potem stal z mopem w drzwiach autobusu i znowu nie chcial nikogo wpuscic, tez nie za bardzo zrozumialam o co mu chodzilo.
W koncu poznym wieczorem dotarlismy do Meridy.