Wyruszyliśmy z Gaziantep wczesnym rankiem. Zjedliśmy ogromne śniadanie w obawie przed Ramazanem (turecka odmiana Ramadanu) i poszliśmy w kierunku drogi wylotowej na Kilis, żeby tam łapać stopa. Szliśmy i szliśmy, nie wiedzieliśmy do jakiego autobusu wsiąść. Jak zwykle spotkaliśmy życzliwych ludzi, którzy chcieli nam pomóc. Jedna pani mówiła całkiem płynnym angielskim i wytłumaczyliśmy jej, że chcemy "autostop", "Kilis", "droga na Kilis". Powiedziała, że zaraz przyjedzie taxi i weźmie nas do miejsca, gdzie możemy "autostop do Kilis". Gdzie nas zabrała taksówka? Na stację z dolmuszami!!! Tamnie chcieliśmy wysiąść, więc poprosiliśmy aby pan nas zawiózł...tam skąd nas zabrał! :] za tą jakże przemiłą przejażdżkę zapłaciliśmy 5TL =)
Potem było już tylko lepiej! Maciek, Ewelina i Ola napotkali swojego starego znajomego, podróżującego.... traktorem z przyczepką, a na przyczepce koparka =) no więc przejechaliśmy przez pół miasta na tej przyczepce na łyżce od koparki - zabawa znów była przednia =)
Kiedy byliśmy na obrzeżach miasta bez problemu złapaliśmy stopa. Jechaliśmy z młodym panem, który mówił po angielsku i słuchał Avril Lavigne. Po raz pierwszy widziałam ogromne sady pistacjowe pod Antep!